Diabeł Łańcucki

16 maja 2024 roku słuchacze wykładu Marii Jadwigi Stępień na temat „Diabeł Łańcucki i jego historia” przenieśli się w czasy, kiedy żył urodzony w 1551 roku Stanisław Stadnicki „ze Żmigroda, pan na Łańcucie, starosta zygwulski”, zwany Diabłem Łańcuckim.

 Jak głosił panegiryk autorstwa Jana Szczęsnego Herburta: mąż duszą niezłomną, rodem dostojnym, rozliczną koligacją, przemnogimi krwi związkami, przedziwną urodą, wysokimi dary umysłu, wielkością bogactw taki znaczny i taki wielki.

Jak świadczą pamiętniki współczesnych i akta sądowe: gwałtownik, despota, napastnik, zuchwalec lekceważący honor, mienie i życie wszystkich, którzy mu jakkolwiek zawadzali lub się nie podobali. Stadnicki był w wojnie z całym światem: ze wszystkimi sąsiadami, z rodziną, z królem, z sejmem. Walczył prawem i lewem, szablą i pozwem, muszkietem i dekretem – ze wszystkimi i o wszystko.

Cechowała go przewrotność natury, nienasycona chciwość, mściwa nienawiść, ale i pozorna rycerskość – przed napaścią wysyłał swoim przeciwnikom oblatowaną przez woźnego w grodzie tzw. odpowiedź, kończącą się słowami: „przeto się mnie strzeż na wszelkim miejscu, chodząc, śpiąc, jedząc, pijąc, w domu, w drodze, w kościele, w łaźni, bo się tej krzywdy na tobie mścić będę i da Pan Bóg na gardle twym usiędę”.

Napadał, zajeżdżał, rabował i palił, ale dbał o to, by „być pierwszym u prawa, pierwszym u aktów grodzkich, pierwszym w protestacji, pierwszym w pozwach, uprzedzać żałobę [skargę] ofiary swego bezprawia”. W listach pisał: Na gościńcu mieszkam; radnie bym zamek mój ze szkła miał niźli z muru, żeby każdy widział cnotliwe życie moje; Żem nie wojewoda, to przyczyna, żem cnotliwy; O sprawiedliwość tylko, nie w Turczech, ani u Gaborego, ale na trybunale stoję.

Był postrachem i zmorą bliskich okolic, ale zyskał popularność w dalszych i najdalszych stronach województwa ruskiego – wielokrotnie wybierany był posłem na sejmy. Imponował animuszem, swadą, determinacją, która się niczego nie lęka, językiem ostrym jak szabla, zuchwalstwem, które w Polsce dobrze popłacało, samym faktem, że go się tak boją. Prowadził kilkuletnią wyniszczającą prywatną wojnę ze starostą leżajskim Łukaszem Opalińskim, w której walczyło kilka tysięcy ludzi – najemnych żołnierzy, hajduków i sabatów. I w wyniku tej wojny zginął marnie w sierpniu 1610 roku – nie w bitwie, nie w pojedynku, a z rąk jednego z poddanych Opalińskiego: zaskoczony w domu w Tarnawie przez ludzi starosty, uciekł i skrył się w lesie; przekonany, że pogoń już przeszła, wyjrzał z kryjówki… i wtedy padł śmiertelny strzał. Tak zginął człowiek, który rodem, fortuną, dzielnością rycerską, talentem, rzadką energią życia i czynu, powołany był do najświetniejszej w Polsce roli, a który namiętnością, bezprzykładnym egoizmem, instynktem okrucieństwa, pogardą wszelkich praw, duchem przewrotności, czy też może chorobliwą manią złego, stał się potwornym zjawiskiem swego czasu, chorążym buntu i swawoli, wcieleniem wszystkiego, co było w Polsce najgorszym.

Grozą swego imienia wypełniał całą Polskę, był jednym z jej nieszczęść publicznych, tak jak ciężkim nieszczęściem całych ziem i województw, a najcięższym nieszczęściem własnego domu i własnego potomstwa. Z rycerza zbójca, z obywatela zdrajca, z „polskiego Katyliny” Łańcucki Diabeł.

JS

 

Powrót do Wydarzenia 2024