A mogło być zupełnie inaczej

  "Muzyka to dusza wszechświata, skrzydła umysłu, lot wyobraźni i całe życie"  Platon.

  Grecki filozof żyjący w V w.  p.n.e nie miał okazji posłuchać zespołu Czerwone Gitary, Dżambli ani jego solistów Krzysztofa Klenczona i Andrzeja Zauchy. Jeden z nich był nazywany polskim Lennonem a drugi Frankiem Sinatrą. Platon kochał muzykę, która go otaczała.

  Grupa Towarzystwa Oświatowego Ziemi Dzierżoniowskiej ma to szczęście mieć w swoim środowisku wspaniałego człowieka, dla którego muzyka też jest nieodłącznym przyjacielem i okazuje się dużą częścią jego życia. W czwartek 19 października mieliśmy okazję wysłuchać wykładu Pana Sławomira Rodaka. Opowiedział nam o solistach i zespołach naszej młodości. Nogi rwały się do tańca a w trakcie odtwarzania utworów nuciliśmy wszyscy. Kim byli ci soliści ? To właśnie Krzysztof Klenczon i Andrzej Zaucha.

  Trampoliną do wielkiej sławy dla Krzysztofa Klenczona stał się zespól Czerwone Gitary założone w 1965r. Zespół ochrzczono mianem "polskich Beatlesów" a samego Krzysztofa jak już wspomniałam polskim Lennonem. Powstały takie przeboje jak "Matura", "Kwiaty we włosach"  czy "Historia jednej znajomości", "Nikt na świecie nie wie", "Biały Krzyż". Jego muzyka z jednej strony była ostra i dynamiczna a z drugiej łagodna i liryczna pewnie dlatego przylgnęło do niego określenie "zbuntowany anioł". Klenczon grał i śpiewał w zespole Czerwone Gitary z Sewerynem Krajewskim.

  Seweryna określano  polskim McCartneyem. Obaj wspięli się na wyżyny popularności i zyskali rzesze wiernych fanów. Klenczonowi nie odpowiadał jednak status idola tworzącego pod publiczkę. Opuścił Czerwone Gitary i założył zespół „Trzy Korony”. Powstały utwory "Kronika podróży",10 w skali Beauforta." Klenczona i Krajewskiego oprócz talentu, który ich łączył dzieliło bardzo dużo. Krajewski miał bardzo spokojne usposobienie był przewidywalny, natomiast Klenczon był cholerykiem,  był artystą, który przedkładał zabawę ponad dyscyplinę i systematyczną pracę.

  Punktem zwrotnym w życiu Klenczona stała się przeprowadzka do Stanów Zjednoczonych. Stało się to między innymi za namową żony "Bibi" Alicji Klenczon. Próby podboju amerykańskiej sceny muzycznej zakończyły się fiaskiem a jedyny wydany za oceanem album "the Show Never Ends" przeszedł bez echa. Krzysztofowi pozostały występy w klubach polonijnych. Kariera muzyczna nie pozwalała na utrzymanie, założył firmę sprzątającą, próbował też swoich sił jeżdżąc taksówką. Rozważał powrót do kraju i do zespołu Czerwonych Gitar.  Plany jednak przerwała tragiczna śmierć w wypadku samochodowym. W stanie ciężkim trafił do szpitala, zmarł 7 kwietnia 1981 r. pochowano go na cmentarzu komunalnym w Szczytnie.

  Drugim bardzo zdolnym i ciekawym artystą, którego kariera mogła potoczyć się całkiem inaczej był Andrzej Zaucha. Mówiono o nim "najlepszy czarny głos" wokalista rockowy,  jazzowy i popowy,  saksofonista, perkusista a także aktor. Pochodził z rodziny romskiej, swing miał we krwi. Śpiewał jak Frank Sinatra czy Ray Charles. Jego możliwości wokalne i różnorodność repertuaru budziły podziw, tym bardziej, że był muzycznym samoukiem. Oprócz talentu był także wspaniałym człowiekiem uwielbianym w środowisku. Był skromny, zawsze uśmiechnięty i dowcipny. W młodości trenował kajakarstwo, wystąpił na mistrzostwach Polski wygrywając je trzykrotnie. Świetnie pływał i jeździł na nartach. Okazuje się jednak że miłość do muzyki potrafi pokonać wszystkie pasje. Tak też się stało.

 Karierę zaczął w latach 60-tych od gry na perkusji w amatorskim zespole Czarty. Później został solistą grupy Teslar. W latach 1969-1971 był wokalistą jazzrockowego zespołu Dżamble. Zespół od początku był związany z Piwnicą pod Baranami. Rok 1969 stał się rokiem przełomowym dla Dżambli, muzycy  odebrali nagrodę specjalną  oraz nagrodę indywidualną dla Zauchy na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie, potem sukcesy w Rybniku, Chorzowie i Opolu. Dżamble z Zauchą występowały w telewizji i na estradach w całej Polsce.

 Dżamble miały też swój trudny czas, rozpadały się i odradzały, Zaucha jednak opuścił zespół i w roku 1972 związał się z zespołem Anawa zastępując Marka Grechutę. Grupa była atrakcją najważniejszych imprez kulturalnych środowiska akademickiego. Piosenki "Nie przerywajcie zabawy", "Tańcząc w powietrzu", "Byłaś serca biciem", "Blondynka",  "Czarny Alibaba", "Wymyśliłem ciebie", "Bądź moim natchnieniem", nie schodziły z anten radiowych i telewizyjnych. Przebój "Ach te baby" który zaśpiewał z Ryszardem Rynkowskim  a który mogliśmy zobaczyć i posłuchać, przy wspaniałych głosach i  tej różnicy wzrostu wprawiła nas  w cudowny zabawny nastrój.

 Repertuar Andrzeja Zauchy jest ogromny nie sposób wymienić wszystkich utworów chociaż dla miłośników wciąż, może być zbyt mało. Zaucha zasłynął także z talentu aktorskiego i kabaretowego. Zagrał epizodyczne role w takich filmach jak "Miłość z listy", "Misja specjalna", Wspólnie z Andrzejem Sikorowskim i Krzysztofem Piaseckim współtworzył kabaret "Sami" a w 1990 roku Zaucha zagrał Pana Twardowskiego w musicalu Janusza Grzywacza i Krzysztofa Jasińskiego.

 Jego życie prywatne to krótkie małżeństwo z żoną Elżbietą, która zmarła na udar mózgu i wielka miłość do mężatki Zuzanny Leśniak.  Aktorka spotykając się z Zauchą była nadal żoną francuskiego reżysera Yvesa Gouliasa. Porzucony i zazdrosny mąż wielokrotnie groził piosenkarzowi śmiercią. 10 października  1991 roku na parkingu przed teatrem w Krakowie zastrzelił swoją żonę i jej kochanka. Artysta został pochowany obok swojej żony na cmentarzu Batowickim w Krakowie.

  Te obie kariery zakończyły się zbyt wcześnie, Krzysztof Klenczon miał 39 lat a Andrzej Zaucha 42 lata. Ich życie zostało przerwane przez tragiczną śmierć a miało być zupełnie inaczej.

      Irena Kowal