Wycieczka do Jury Krakowsko-Częstochowskiej

  Morskie skałki na lądzie. Mówimy o wapiennych skałach osadowych powstałych w okresie jury, jakieś 150 mln lat temu, gdy na dzisiejszej Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej było morze. Stąd popularny synonim nazwy: Jura Krakowsko-Częstochowska. Sporą jej część zwiedziliśmy w czasie 3-dniowej wycieczki.

 Zaczynamy jednak od dużo młodszej historii. Leżąca w powiecie częstochowskim wieś Złoty Potok mieści zespół pałacowo-parkowy, na który składają się stawy zasilane rzeką Wiercicą, park, oraz zabudowania związane z generałem Wincentym Krasińskim. Przez krótki czas mieszkał tam jego syn, Zygmunt, zaliczany do grona trzech wieszczów.
 Do obecnych czasów zachował się niewielki dworek oraz pałac. Ten ostatni, stosunkowo duży (jedna bryła), jest zamknięty i nieużywany, z powodu sporów własnościowych. Natomiast w dworku urządzono muzeum im. Z. Krasińskiego. Jednak ekspozycja w dwóch salach jest dość skromna, a większy obszar (3 sale) zajmuje wystawa dotycząca wojska polskiego w II RP oraz na początku II wojny światowej.
 Stamtąd podjeżdżamy do niedalekiego, leśnego rezerwatu Parkowe, gdzie oglądamy źródła rzeki Wiercicy oraz Bramę Twardowskiego. Źródlana woda wypływa w lesie z co najmniej dwóch szczelin, jest smaczna i zdrowa. Dość szybko tworzy strumień. O jej doskonałej czystości ma świadczyć mieszkaniec - reliktowy skorupiak o oryginalnej nazwie: kiełż zdrojowy.
Brama Twardowskiego to naturalny twór skalny (ostaniec), mający faktycznie wygląd bramy, o postaci łuku, a jej nazwa pochodzi z legendy o Twardowskim.  Trochę nietrudnej wspinaczki i dochodzimy do bramy, a nawet przez nią przechodzimy.
  Potem jedziemy do Lelowa, aby zwiedzić zabytki judaizmu, a ściślej - jego odmiany, chasydyzmu. Pierwszy to grób cadyka Bidermana. Mieści się w nowym, stylowym (choć architektonicznie skromnym) budynku i ma postać sarkofagu. Co roku przyjeżdżają tam chasydzi z całego świata, aby obchodzić rocznicę śmierci swojego guru i zanosić do niego prośby. Naprzeciwko znajduje się budynek synagogi, którego wygląd jest bardzo kiepski. Właściwie była tam wcześniej spółdzielnia inwalidów, a potem został nieco przystosowany do celów modlitewnych, właśnie w okresie zlotu chasydów. Wyposażenie wewnętrzne też raczej przypomina lata 50.  Mykwa to zwykła łaźnia. Nawet główna sala jest skromnie urządzona. Są tam proste ławy i aaron ha-kodesz (odpowiednik ołtarza) w postaci ozdobnej szafy, zaś bimy (ogrodzone miejsce do czytania Tory) nie ma w ogóle. Sprzęty liturgiczne są przywożone tylko na czas obchodów.

Aby nie popadać w minorowe nastroje, warto zauważyć bardzo ładny pomnik Kazimierza Wielkiego w centrum miasta.

 Potem jedziemy do Bobolic, aby zwiedzić tamtejszy zamek. Pochodzi on z czasów Kazimierza Wielkiego, z jego systemu zamków zwanego dziś Orlimi Gniazdami. W toku dziejów często ulegał uszkodzeniom, a nawet mocnym zniszczeniom i ostatecznie w XIX wieku zamienił się w ruinę.
 Został odbudowany przez biznesmena i senatora Jarosława Laseckiego, tylko w oparciu o środki rodzinne, bez finansowania z zewnątrz. Wszystkie zamki Kazimierzowskie są do siebie podobne "z postury", posadowione na skale i wysokie, ale nie rozległe, barwy jasnej. Mają wieżę ostatniej obrony (gdyby już nie było gdzie uciekać, to zostaje jeszcze wieża). W widoku z oddali dominują baszty. Są oczywiście otoczone murami obronnymi. W procesie odbudowy wzorowano się na zamkach XVI-wiecznych (zresztą taka bryła pozostała po zniszczeniach), więc już z późniejszej epoki. Warto dodać, że były tam kręcone kadry do serialu "Korona królów", w którym zamek miał udawać Wawel.
 Aby tam wejść, musieliśmy się wspiąć na niewielkie wzgórze, przejść pod łukiem skalnym podobnym do Bramy Twardowskiego i dalej wciąż pod górę, po moście, przez wieżę bramną i po schodach. Z niewielkiego dziedzińca wchodzimy do baszty i zwiedzamy niezbyt duże komnaty, z wyposażeniem. Wchodząc nadal w górę, osiągamy punkt najwyższy - mikrokaplicę, w której mieszczą się co najwyżej 4 osoby.  Zamek prowadzi hotel i restaurację.

 Po zejściu na dół spacerujemy leśną ścieżką (ok. 2 km) do zamku Mirów, też leżącym na Szlaku Orlich Gniazd. On także jest własnością rodziny Laseckich, podobnie jak okoliczne tereny, które zostały przez nią wykupione. Po drodze spotykamy krótką jaskinię Stajnia oraz Skałki Mirowskie. Sam zamek, dużo mniejszy od bobolickiego, jest jeszcze w ruinie, ale zaczęła się odbudowa. Sylwetka sprawia już dobre wrażenie.

 Nocowaliśmy w hotelu Amazonka w Zawadzie Pilickiej, który trudno pochwalić. Wprawdzie blichtru i "bajerów" tam nie brakuje, ale są problemy z rzeczami podstawowymi, takimi jak prawie przysłowiowa ciepła woda w kranie.