Język jako przewodnik po rzeczywistości społecznej.

Historia polskich feminatywów.

  Żaden język nie rozwija się w próżni, jakiejś wyabstrahowanej rzeczywistości. Jest wyjątkowym środkiem pozwalającym nam nie tylko komunikować się ze sobą, ale budować pogląd na świat oraz rozumieć i nazywać zjawiska społeczne, pozwala budować obraz świata i nasz stosunek do tego świata. Pomaga też poznać drugiego człowieka, bo każdy z nas tak mówi, jak myśli, i tak myśli, jak mówi.

  Interesujący nas fakt lingwistyczny – feminatywy, a dokładniej – ich nowe językowe siostry, stał się już ponad sto lat temu papierkiem lakmusowym akceptacji lub nie walki o „językową” tożsamość kobiet w życiu pozarodzinnym: zawodowym, społecznym czy nawet politycznym. Od połowy XIX-wieku kobiety zdobywały wykształcenie i tytuły naukowe, nie można więc było udawać, że ich nie ma i trzeba było zacząć używać żeńskich form rzeczowników nazywających ich zawody, przekonania, cechy psychiczne lub wyznanie. Już Bolesław Prus nie ma obiekcji co do nazywania ich w swojej powieści (nomen omen „Emancypantki”) pensjonarkami, guwernantkami, emancypantkami, spirytystkami i mizantropkami.

  W końcu XIX i w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku przywiązanie do wyrazów utworzonych od rzeczowników męskich przy pomocy najczęściej końcówki - ka i odnoszących się do kobiet było zadziwiające. Uczestniczki powstania styczniowego i powstań śląskich były nazywane powstankami lub powstańczyniami, pierwsze polskie parlamentarzystki nazywano posełkami lub ostatecznie posłankami, kobiety zeznające przed sądem – świadkiniami, bojowniczki o wolność ojczyzny legionistkami. Nawet anonse w prasie nie uciekały od feminatywów.

  Oto przykłady: „APTEKA w Modrzejowie koło Sosnowca przyjmie od 15 lipca magistra lub magistrę na stałą posadę”,

  czy też „Kawaler w średnim wieku, wyznania mojżeszowego, z zawodu kupiec, miły sympatyczny, prawego charakteru, z powodu braku znajomości zapozna tą drogą pannę wyznania mojżeszowego, z zawodu lekarkę lub magistrę farmacyi, posag obojętny”.

  Wręcz unikano stosowania męskich końcówek na określenie kobiet. A jednak walkę o przetrwanie toczyły formy inne, z logiką językową niewiele mające wspólnego: pani doktor lub doktor wydała receptę… Do dzisiaj wydają się nam one bardziej oficjalne, jakby męski garnitur językowy dodawał kobietom powagi. Najmniej akceptowane postaci feminatywów wiązały się z prestiżowymi stanowiskami i tytułami naukowymi. Stan ten utrzymał się w różnym natężeniu do końca… XX wieku!

  Rada Języka Polskiego daje nam swobodę wyboru. Ale, czy zadziała uzus językowy, czyli zwyczaj językowy? Czy raczej definitywnie skażemy na banicję pilotki, kierowczynie i marszałkinie? Bo pierwszy wyraz daje władzę nad telewizorem, drugi nad kierownicą a trzeci nad posłami i posłankami?

  No cóż. Konsekwencja w przestrzeganiu norm językowych nakazywałaby pogodzić się z tendencją do feminizacji elementów języka odnoszących się do kobiet.

  No bo skoro pani doktor, to pani sprzątacz, skoro pani profesor, to pani ekspedient… Nie podobają się? Nie brzmią? Owszem, bo nie oswojone, nie osłuchaliśmy się z nimi. I tylko czasem jakiś reżyser lub językoznawca kpi z naszych lingwistycznych urojeń, stawiając sprawę jasno: „Kopernik była kobietą” („Seksmisja”) lub dywagując na temat płci baśniowej bohaterki, pytając retorycznie, czy skoro Czerwony Kapturek hasa po lesie w sukience i zbiera kwiatki, to może to jest Czerwona Kapturek?!

JWP