Ziemia obiecana z burzanami po kolana
Może trochę przesadziłem, niemniej rzecz będzie o Izraelu i naszej wyprawie na jego teren.
Lecimy do Tel Avivu.
Wylądowaliśmy na starym lotnisku, potem przewieziono nas autobusem na nowe, gdzie odbyła się dość czasochłonna odprawa. Po niej wsiadamy do naszego tamtejszego autokaru (porządny, miał nawet wi-fi) i jedziemy autostradą nr 1 w kierunku Jerozolimy, leżącej na wschód i nieco na południe od stolicy. Drogi mają dobre, zarówno w części izraelskiej, jak i palestyńskiej. Przeprawianie się przez punkty kontrolne nie stanowi problemu. Warto od razu powiedzieć, że Izraelczycy za stolicę uważają Jerozolimę, zaś Tel Aviv to dla nich tylko centrum administracyjne.
Ostatecznym naszym celem jest jednak Betlejem, graniczące z Jerozolimą od południa. Tu i tam architektura jest nieciekawa, budynki są prostopadłościenne i kanciaste, nawet zwyczajowa okładzina z beżowego piaskowca niewiele pomaga. Okna są małe, często ciemno obramowane, co z daleka sprawia wrażenie ruin.
Żydzi, Arabowie i Palestyńczycy żyją wspólnie, choć raczej w swoich rewirach. Są granice formalne i nieformalne.
W dniu naszego przyjazdu zaczynało się święto Jom Kipur (Dzień Pojednania) i kierowca musiał zdążyć przed zakazem ruchu (od godz. 15).
Po zakwaterowaniu w hotelu w Betlejem (ziemia palestyńska) wybraliśmy się na przechadzkę po mieście. Leży ono w terenie górzystym i jest trochę zaśmiecone. Ciekawym miejscem był mur na granicy z Jerozolimą, wyjątkowo brzydki, lecz skuteczny. Zbudowano go z bardzo wysokich płyt betonowych, z odrutowaniem pod napięciem u góry. Posłużył przy okazji artystom jako miejsce rysunków, z reguły pacyfistycznych.
W pewnym miejscu znajduje się hotel (The Walled off Hotel) z "najbrzydszym na świecie widokiem" (właśnie na ten mur), zatem nawet na brzydocie można zarobić przy odpowiednim marketingu.
W pierwszym dniu planowego zwiedzania (środa) wyjeżdżamy, aby zobaczyć okoliczne zabytki. Od razu koło autobusu kręcą się sprzedawcy pamiątek i gadżetów. Nie można powiedzieć, że odeszli z pustymi rękami (czy raczej - kieszeniami). Potem podjeżdżamy pod sklep/wytwórnię rzeźb z drzewa oliwnego, Alexander Souvenir Shop, gdzie też dokonujemy pewnych zakupów. Wreszcie jedziemy dalej, zostawiamy autobus na podziemnym parkingu i idziemy pieszo.
Na stosunkowo wąskich, górzystych ulicach (w gruncie rzeczy trudno tam znaleźć płaski teren) panuje duży ruch i nie brakuje spalin. Klaksony są używane często. Agresji jednak nie widać. Dochodzimy do pierwszego celu.
W graniczącym z Betlejem Bajt Sahur znajduje się Kaplica na Polu Pasterzy, pochodzący z roku 1953 obiekt katolicki, wzniesiony na planie dziesięcioboku. W miejscu tym podobno anioł ogłosił pasterzom narodzenie Jezusa. Wewnątrz kaplica (niezbyt duża) ma kształt rotundy z kolumnadą. W centrum widzimy niewielki ołtarz, z którego nasza przewodniczka odczytała odnośny fragment Ewangelii. Potem odśpiewaliśmy kolędę. Na ścianach za kolumnadą znajdują się obrazy oraz fragmenty ewangelii. Czas zwiedzania jest limitowany, gdyż przybywa dużo grup, głównie pielgrzymkowych.
Drugim naszym celem jest Grota Narodzenia znajdująca się w krypcie pod ołtarzem Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem, wybudowanej w r. 326. Do bazyliki wchodzi się przez mały otwór, tak że trzeba się pochylić. Samo zaś wnętrze jest przestronne, jest tam nawa główna i dwie boczne. Do "groty" wchodzi się z prawej nawy przez niewielki otwór, po schodach. Trzeba jednak na takie wejście dość długo czekać, ze względu na ilość grup. Limity czasowe chyba nie zawsze są przestrzegane. W czasie naszego oczekiwania urządzono tam jakieś nabożeństwo. Sama "grota" nie ma nic wspólnego z prawdziwą grotą, miejsce jest urządzone na sposób współczesny, to raczej komnata niż grota. Punkt centralny (miejsce narodzin) jest oznakowany gwiazdą, na poziomie podłogi. Można się tam zatrzymywać tylko na 15 sekund, ale wolno robić zdjęcia.
Oczywiście nie będziemy tu rozstrzygać, na ile precyzyjne jest ustalenie miejsca urodzin Jezusa, a tym bardziej czy w ogóle do nich doszło. Trochę szerzej piszę o podobnych sprawach w mojej książce.
Kolejnym punktem jest "grota mleczna", gdzie według legendy spadła kropla mleka Maryi karmiącej Jezusa. Sprzedają tam proszek mający poprawiać płodność. Nad niegdysiejszą grotą zbudowano kościół (jak informuje plansza). Jest on łatwy do rozpoznania, z grotą gorzej.
Dalej idziemy do fabryki rzeźb z drewna oliwnego i z umieszczonego ponad nią punktu widokowego podziwiamy panoramę Betlejem.
Wreszcie następuje przerwa, którą wykorzystujemy na zwiedzanie bazaru rozmieszczonego po obu stronach długiej ulicy. Wieczorem wspólnie z pilotką Agnieszką idziemy na spacer po Betlejem.
Powrót do Wydarzenia 2022
Drugi dzień zwiedzania
Kolejnego dnia (czwartek) jedziemy w kierunku Jerycha, na północny wschód. Po chwili teren staje się płaski, zaczyna się Pustynia Judejska. Jerycho uważane jest za najstarsze miasto świata oczywiście nie w sensie liczebności mieszkańców. Obecnie mieszkają tam głównie muzułmanie. Główna część miasta leży na płaszczyźnie. My jednak podjeżdżamy wyżej. Jest tam sklep z pamiątkami oraz widok na Górę Kuszenia, z kolejką linową. Odwiedził nas tam prezydent miasta, który jest właścicielem wszystkich okolicznych sklepów. Obecnie miasto leży administracyjnie w Autonomii Palestyńskiej i liczy ponad 20 tys. mieszkańców.
Właściwie historycznie najważniejszym miejscem w Jerychu są wykopaliska, na miejscu niegdysiejszych murów z wieżą (nie mylić z murami literackimi). Podobno jednak w praktyce nie ma tam co zwiedzać. Podjechaliśmy w to miejsce autobusem, z którego można było zobaczyć źródło Eliasza, podstawę osadnictwa w tym miejscu. Miasto istniało (z przerwami) od 9 tys. lat p.n.e. do ok. 1600 lat p.n.e. Odnotowano tam wiele warstw kulturowych (Tell es-Sultan). Warto przy okazji zauważyć, że w tym okresie w ogóle jeszcze nie było Izraela ani Izraelczyków. O wyłanianiu się tego ludu z dziejów też piszę w mojej książce.
Zatrzymujemy się jeszcze przy drzewie sykamora, z legendy o Zachariaszu, po czym jedziemy nad pobliskie Morza Martwe. Leży ono w depresji, a dodatkowo na brzeg schodzi się długimi schodami. Wejście oczywiście przez sklep, aby czegoś nie przegapić. Na przeciwległym brzegu widać jordańskie góry, nie jest to daleko.
Plaża jest niewielka (i ludzi mało), a miejsce do pływania wydzielone bojami. Jest tam naprawdę gorąco. W wyniku różnych procesów (głównie nieprzemyślanej gospodarki) morza ubywa co roku o 1 m, powstają zapadliska, tak że chodzenie "na dziko" może być niebezpieczne. Pływa się łatwo, wystarczy się położyć na plecach i lekko machać rękami. Jest problem ze wstaniem na nogi. Niektórzy próbują je podkurczać, ale najprościej wydaje się dopłynąć do brzegu i tam wstać. Można się tam wysmarować błotem, co podobno coś daje. W każdym razie spróbowaliśmy. Istnieje cały przemysł kosmetyków znad tego morza, stąd wspomniany sklep. Byliśmy tam 2 godziny, ale w praktyce wystarczyłaby jedna.
Potem jedziemy do pobliskiego Qumran, gdzie w połowie XX w. przypadkowo odkryto pisma religijne (zwoje) ukryte w jaskini. Uznano to za jedno z największych odkryć archeologicznych XX w. Początkowo obejrzeliśmy eksponaty w gablotach, m.in. dzbany na zwoje oraz same pisma. Potem ruszyliśmy w teren. Dla mieszkającej tu wspólnoty religijnej zasadnicze znaczenie miała woda, której na pustyni zwyczajowo nie ma. Dlatego zbudowano zbiorniki kamienne. Napełniano je wodą deszczową spływającą z gór. Podobno taka woda, spływająca gwałtownie przez "suchy wodospad", może być bardzo niebezpieczna; były wypadki śmiertelne.
Poprowadzono ścieżkę edukacyjną przez ruiny zbiorników i zabudowań. Najciekawszym chyba miejscem jest grota, w której znaleziono pierwsze zwoje. Nie jest ona dostępna, gdyż znajduje się dość wysoko, ale wejście jest wyraźnie widoczne z naprzeciwka. Gdy patrzyliśmy, akurat rozgościła się tam kozica.
Dalsza nasza droga wiedzie wzdłuż Morza Martwego, na południe. Potem morze się kończy i w tym miejscu Herod wybudował na szczycie góry twierdzę Masada. Wjechaliśmy tam dużą kolejką linową. Wierzchołek jest rozległy, może wielkości osiedla mieszkaniowego, ale zostały tylko ruiny. Rozciąga się stamtąd widok na Morze Martwe, jak również na sztuczne zbiorniki, które też można by wziąć za dalszą część morza.
Zjeżdżamy kolejką i jedziemy dalej na południe. Jest tam w praktyce jedna droga, prawie bez rozjazdów, biegnąca wzdłuż wody. Po jednej jej stronie mamy góry z soli, po drugiej fabryki soli i fosforanów. Wszystko związane z morzem.
Jeszcze dalej zaczyna się rolnictwo, widzimy namioty, uprawia się też daktyle (przy okazji wyszło na jaw, że palma daktylowe to nie drzewo, lecz trawa). Nasz przewodnik rolnictwo na tak niegościnnym terenie uważa za wielkie osiągnięcie Izraela.
Wieczorem przyjeżdżamy do 60-tysięcznego Eilat, najdalej na południe wysuniętego miasta izraelskiego. Leży ono nad odnogą Morza Czerwonego (zatoką Akaba), blisko granicy z Egiptem. Zresztą w tym rejonie przebiegają też granice z Jordanią i Arabią Saudyjską.
Jest typowym, krzykliwym kurortem. Nocujemy w ciekawym hotelu na planie koła, z dziedzińcem i basenem pośrodku. Nie trzeba chyba dodawać, że panuje tam upał.
Powrót do Wydarzenia 2022
Trzeci dzień zwiedzania
W piątek odbywamy rejs statkiem (fakultatywny). Do pobliskiego portu dochodzimy pieszo. Morze w tym miejscu nie jest jeszcze szerokie, dobrze widać oba górzyste brzegi.
Dopływamy do obserwatorium podwodnego blisko granicy egipskiej i zawracamy. Przez przeszklone dolne burty statku obserwujemy podwodne rafy. Na powierzchni dało się nawet zauważyć delfiny. Widzimy też infrastrukturę przeładunkową na brzegu. Potem statek zarzucił kotwicę, można było koło niego popływać wpław, w zalecanych kamizelkach, albo i bez. Woda była umiarkowanie ciepła.
Wracamy do hotelu i jedziemy dalej, szosą między górami. Naszym celem jest Timny Park. Po drodze zauważamy automatyczny system obrony przeciwrakietowej. Izrael jest otoczony przez wrogów, jawnych lub ukrytych, dlatego jest państwem zmilitaryzowanym. Trudno przewidzieć na jak długo to wystarczy. Jest też niejednorodny narodowościowo, co nie ułatwia sprawy.
Sam park jest na tyle duży, że prowadzą przezeń asfaltowe drogi. W obszarze tym w starożytności wydobywano i wytapiano miedź.
W centrum turystycznym oglądamy wystawę oraz film (w wersji angielskiej) a następnie jedziemy i zatrzymujemy się przy Filarach Salomona (Salomon's Pillars). Te wysokie twory są wynikiem erozji wzdłuż pęknięć czerwonego piaskowca, z którego są zbudowane. Formacje mogą liczyć 520 mln lat (kambr).
Drugi przystanek miał miejsce przy "grzybku", gdzie wytapiano kiedyś metal, a trzeci miał znaczenie bardziej rozrywkowe niż edukacyjne. Do otrzymanych buteleczek a'100 ml wsypywaliśmy po trochu kilka barwników mineralnych (nazwano je mylnie kolorowymi piaskami), tak że układały się w warstwy.
Nasz kolejny cel to Czerwony Kanion (Red Canyon), leżący blisko Eilatu, dość wysoko w górach. Trzeba podjechać w górę 600 m szosą, wzdłuż ogrodzonej granicy izraelsko-egipskiej. Potem jeszcze kawałek drogą gruntową i jesteśmy na placu parkingowym. Do samego kanionu prowadzą ze 3 szlaki, ale w praktyce chodzi się zielonym, szczególnie gdy chce się przejść tylko sam kanion.
Na nasze spotkanie wychodzi skarabeusz, spotykamy też rośliny pustynne, np. "sól", kapar i koronę cierniową. Idziemy po piargu, a w każdym razie po żużlopiasku skalnym, który ugina się pod stopami. Kanion stanowi namiastkę wysokogórskiej wyprawy. Dzięki temu nawet mniej sprawni turyści mogą doznać ciekawych wrażeń. Mamy wąskie przejścia między wysokimi skałami a w skały wbite są klamry ułatwiające zejścia. I jeszcze jeden plus: niewielka długość całkowita, co pozwala przejść go praktycznie każdemu. W każdym razie cała nasza grupa przeszła.
Część skał ma barwę czerwoną, co wyjaśnia nazwę kanionu, nie ma tu przenośni.
Powrót do Wydarzenia 2022
Czwarty dzień zwiedzania
W sobotę opuszczamy te piękne miejsca i kierujemy się w stronę Tel Avivu. Mamy do przejechania ok. 300 km, jedziemy drogą nr 90, którą przyjechaliśmy. Ze względu na nieznaczny ruch można gnać. Koło drogi widzimy farmy słoneczne. Po prawej zaś stronie - przywracane zwierzęta, żyjące oczywiście na wolności.
Zatrzymujemy się przy zajeździe (przy tej drodze to unikat, poza nim nie ma prawie nic), potem nieco wracamy i skręcamy na drogę 40, która prowadzi przez pustynię Negev. Nie ma tu prawie nic, ale jest znak: uwaga, wielbłądy. Jest stacja energetyczna. Widać też linię elektryczną; zapewne prowadzi prąd z ogniw fotowoltaicznych. Wystarczy bezużyteczne miejsce oraz dużo słońca i mamy tanią energię. Ale Izrael nie jest tani, wszystko pożera pewnie obronność. Teren jest stosunkowo płaski, wzgórza widać w oddaleniu.
Po pewnym czasie zatrzymujemy się przy olbrzymim kraterze (Ramon Crater, od nazwiska). Powstał on w wyniku zapadnięciu się góry podmytej przez wodę i ma rozmiary 40 x 9 km.
Następny przystanek mamy na stacji benzynowej, co pozwoliło na podpatrzenie praktycznej ceny benzyny: 6,37 szekli za litr "95" (aktualny na ten moment kurs szekli to 1,40 zł za jedną). Niektóre autostrady (nieliczne, w tym "6") są płatne. Rozwiązanie jest proste: po przejechaniu (automatyczne czytanie tablic) do domu przychodzi rachunek. U nas po wielu latach rozmyślań sprawę bardziej skomplikowano. Najpierw trzeba kupić bilet, a za ewentualny brak dostanie się mandat.
Z okien autobusu widzimy gospodarstwa beduinów, preferujących niezależny styl życia. Są to baraki, najczęściej blaszane. Widzimy też budynki należące do wojska oraz kibuce, które wyglądają równie mało atrakcyjnie, jak siedziby beduinów. Są też odnowione tory dawnej linii kolejowej Liban - Kair.
Ostatecznie dojeżdżamy do Jaffy, starożytnej części Tel Avivu i przesuwamy się w żółwim tempie przez jej wąskie uliczki. Dojeżdżamy blisko morza i wysiadamy.
Wchodzimy do muzeum rzeźbiarki Ilany Goor (Górewicz, polskiego pochodzenia), pełnego obrazów, zdjęć i różnych przedmiotów ozdobnych.
Przechodzimy przez bramę Ramzesa, kolo Mostu Życzeń, wchodzimy do kościoła św. Piotra.
Dość ciekawym elementem tamtejszej kultury jest pomnik poświęcony Uri Gellerowi, który ma podobno zdolności psychokinetyczne. Szczególnie znamy jest z wyginania łyżek siłą umysłu. Pomnik ma kształt wygiętej sztaby. Nasz przewodnik utyskiwał, że Uri jest znany wszędzie, ale nie w Polsce.
Jedziemy jeszcze kawałek autobusem i wysiadamy przy plaży w Tel Avivie. Szeroka ulica, z licznymi wieżowcami, biegnie zaraz koło plaży. Morze jest tu płytkie i pełne dołów, fale są wysokie (podobno zazwyczaj), tak więc warunki do pływania wpław - ciężkie. Stosuje się tam system ostrzeżeń podobny do naszego: czerwona i czarna flaga, a przy czarnej dany odcinek zagradzany jest taśmą. Nikt jednak tego nie egzekwuje, nie ma krzyczących ratowników, a ludzie nie za bardzo przestrzegają zasad. Wracamy do znanego nam już hotelu w Betlejem.
Powrót do Wydarzenia 2022
Piąty dzień zwiedzania
W niedzielę kierujemy się na północ kraju.
Pojawia się bardziej swojski krajobraz, z drzewami i lasami. Jedziemy autostradą "6", przy małym ruchu, nieraz przez tunele. Widzimy eukaliptusy, których zadaniem jest osuszanie bagien.
Dojeżdżamy do pozostałości starożytnego miasta Megiddo, znanego z opowieści o Armagedonie, choć tu nie to jest najważniejsze. Przede wszystkim mamy tu tell, czyli wzgórze utworzone w wyniku nakładania się kolejnych warstw osadnictwa. Na okres od ok. 4000 lat do 400 lat p.n.e. odnotowano 20 warstw. Megiddo ma strategiczne położenie, dlatego jego dzieje były bardzo burzliwe. Gdy powstało pierwsze Królestwo Izraela (ok. 1000 lat p.n.e.), miasto zostało do niego przyłączone.
Ostatnią, najświeższą warstwę, widzimy na wierzchu w postaci resztek murów, powoli odbudowywanych. Usytuowanie poszczególnych obiektów widzimy zaś na planszy. Tell, w praktyce kopiec, jest też dobrym punktem widokowym. Można zobaczyć górę Tabor, Nazaret i inne miejsca.
Wychodzimy stamtąd przez olbrzymią cysternę kamienną (183 schody w dół i 80 w górę), podziwiając wysiłek dawnych budowniczych.
I jedziemy do Akko (Akki). Zaczynamy tradycyjnie od gwoździa programu, jakim jest sklep. Tym razem są to ozdoby z miedzi, wytwarzane przez nich samodzielnie (firma o polskim rodowodzie). Można było nawet obejrzeć wykonywanie miedzianej bransoletki. Miasto kojarzy się głównie z krzyżowcami, zostało przez nich ufortyfikowane, aczkolwiek ma swoją starożytną przeszłość. Idziemy wąskimi uliczkami (dość zaniedbanymi) mijając zamek krzyżowców, meczet, kościół i mostek.
Dochodzimy do morza, gdzie biegną mury fortyfikacji.
Na koniec zasiadamy do posiłku. Jest tu ciekawy system. Od razu zaczynają znosić jedzenie na stoliki (bez pytania i ceny), należy to konsumować i zapłacić 15$ od osoby (w ogóle dolary są w Izraelu chętnie używane jako środek płatniczy). Fakt, że można się najeść, ale po co przy takim upale?
Idziemy do autobusu, który zabiera nas do Hajfy. Miasto jest położone nad morzem na wzgórzu (riwiera) i mało nam sprzyjające. Bazylika na znanej z Biblii górze Karmel jest zamknięta z powodu renowacji (naprawdę ta góra to długie pasmo). Ogrody zamknięte, bo zbyt późno przyjechaliśmy. Jest to miejsce święte najnowszej religii monoteistyczne j- Bahaizmu.
Ogrody leżą na skarpie, więc zjechaliśmy autobusem pod nie i kto miał cierpliwość, mógł je obejrzeć od dołu. Wróciliśmy do hotelu, a w poniedziałek pojechaliśmy zwiedzać Jerozolimę.
Powrót do Wydarzenia 2022
Szósty dzień zwiedzania
Dojeżdżamy na górę Oliwną, gdzie obecnie mieszkają muzułmanie. Właściwie nie jest to sensu stricto góra, lecz dość długie pasmo. Rozciąga się z niej wspaniały widok na leżącą naprzeciw, też na wzgórzach, Jerozolimę.
Mamy tam miejsce widokowe, mały amfiteatr i rzeczywiście można się poczuć jak widz w teatrze, gdzie sceną jest miasto. Przewodnik objaśniał nam gdzie leżą poszczególne miejsca biblijne, potem zaś pojechaliśmy je zobaczyć. Jako się urzekło, nie musi się to pokrywać z rzeczywistością, wszak nieraz zwiedza się miejsca z całą pewnością tylko legendarne. Miasto liczy ok. 1 mln mieszkańców.
Idziemy w kierunku Wzgórza Świątynnego. Przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa i wchodzimy do podwieszonego, drewnianego korytarza (podobnego do rękawa na lotnisku) skąd możemy obserwować z góry Ścianę Płaczu. Co ciekawe, jej angielska nazwa to Western Wall.
Jest to pozostałość po dawnej świątyni żydowskiej, zburzonej przez Rzymian i już nie odbudowanej. Ale tak naprawdę - to nie stoi niezależnie, lecz opiera się bokami o dwie inne ściany. Na placu pod Ścianą jest trochę ludzi, głównie duchownych w białych szatach.
Przechodzimy na Wzgórze Świątynne, na którym w miejscu dawnej Świątyni Jerozolimskiej stoi okrągła, barwna świątynia muzułmańska, ze złotą kopułą, czyli Kopuła na Skale. Jednak "nieczystych" tam nie wpuszczają, służy tylko muzułmanom.
Następnie idziemy przez miasto, śladami stacji drogi krzyżowej (choć niekonsekwentnie), w tym wstępujemy do "więzienia Jezusa". Ostatecznie dochodzimy do Bazyliki Grobu Pańskiego. Po ok. 40-minutowym oczekiwaniu pojedynczo wchodzimy do grobu, który w praktyce okazuje się malutkim pomieszczeniem z obrazami. Nie wolno robić zdjęć. Wychodzimy i napotykamy podobny do łoża Kamień Namaszczenia, na którym przygotowywano ciało do pochówku. W bazylice jest też Golgota, gdzie wchodzi się po schodach. W gruncie rzeczy, wszystkie te zabytki, umieszczone hurtem w Bazylice, nie oddają w żaden sposób wydarzeń biblijnych. Trzeba by do tego dużej wyobraźni.
Następuje przerwa w zwiedzaniu, chodzimy po mieście, które jest jednym wielkim bazarem.
Potem podjeżdżamy pod Górę Syjon i wchodzimy na nią. Znajduje się tam wieczernik (domniemane miejsce Ostatniej Wieczerzy) oraz symboliczny grób króla Dawida, jedno i drugie też w pomieszczeniach. Później wracamy w rejon Ściany Płaczu i po podzieleniu według płci podchodzimy pod nią.
Można tam zatykać w zagłębienia karteczki z prośbami. Ściana trochę zarasta roślinami, ale jest nadal dostatecznie duża. Po kolacji jedziemy na spacer „Jerozolima nocą”.
Powrót do Wydarzenia 2022
Siódmy dzień zwiedzania
W ostatni dzień wycieczki, we wtorek, nasz przewodnik Józio zaproponował nam odwiedzanie (poza programem) muzeum holokaustu, Jad Waszem, w którym utworzono m.in. sztuczny wąwóz z prostopadłościennych bloków kamiennych. Są na nich wyryte nazwy miast, których żydowscy mieszkańcy ocaleli od holokaustu. Znaleźliśmy tam nawet nasz Reichenbach i sąsiedni Frankenstein. Jest tam też sala poświęcona pomordowanym dzieciom - ciemne pomieszczenie ze światełkami. Są pomniki, teren jest spory. Wiadomo, że ten temat jest dla Żydów bardzo ważny.
Potem pojechaliśmy już na lotnisko, by wrócić do domu.
Naszą pilotką była pani Agnieszka, która już znała te tereny. Przewodnikiem był "Józio z Wałbrzycha", obywatel Izraela polskiego pochodzenia, o bogatym życiorysie, bogatej wiedzy i świetnym dowcipie.
Niekiedy uzupełniali ten duet lokalni przewodnicy.
Janusz Mirek
Mapa z trasami zwiedzania autorstwa Janusza Mirka
Powrót do Wydarzenia 2022